Dlatego warto zachęcić go do rozmowy: podziel się z nim swoją obawą, a następnie zapytaj, czy przyjmie twoją pomoc (pytanie musi dawać rozmówcy wybór: możesz rozmawiać, ale nie musisz). Np. „Martwi mnie, że wracasz do domu tak późno i się nie uśmiechasz. Jeśli chcesz ze mną porozmawiać, to jestem”. Jeżeli odmówi, nie
Jeszcze zebys zrobił odstęp na początku to nie, wszystko jest zawarte juz w pierwszych słowach! Na szczeście zauwazyłam to dopiero po obejrzeniu filmu ale tak strasznie wkurzają mnie podobni kretyni, zasrani egoisci którzy obejrzą filmik i CELOWO chcą zepsuc innym oglądanie zdradzając ostatnie minuty filmu. Chamstwo i bezczelność!
Jak widzicie – mógłbym pisać i mówić o tym dziele godzinami, dlatego zakończę myślą, że Incepcja to idealny przykład na film, po obejrzeniu którego nic już nie jest takie samo. Skazani na Shawshank (1994), reż. Frank Darabont. W niniejszym zestawieniu nie mogło zabraknąć miejsca dla pierwszego filmu, który dostał ode mnie
Co to znaczy rozmawiać o emocjach? Rozmowa o emocjach to wskazówka, którą można często usłyszeć. Rzeczywiście jest to narzędzie, mam wrażenie, cały czas niedoceniane, a które ma wielką moc. Wspiera w dawaniu dzieciom poczucia akceptacji, uczy je tego, czym emocje są, a czym nie są. Pokazuje, jak o nich mówić, a tym samym, jak
Nigdy nie posunęłabym się do nakładania na drugą połówkę jakichkolwiek zakazów w kwestii rozmów z płcią przeciwną. U nas jest takie niepisane prawo - on nie pisze z innymi jeżeli nie ma jakiś spraw związanych ze studiami czy pracą a ja nie piszę z innymi facetami. Jakoś nie widzimy w tym problemu, w końcu mamy siebie.
Vay Tiền Nhanh Chỉ Cần Cmnd. Dlaczego po obejrzeniu filmu warto o nim rozmawiać z innymi? Dam naj! ;) Podczas filmu zawsze są emocje, które często wyrażamy słowami (np. nie idź tam! dobrze że się uratowali!). Po filmie warto porozmawiać z innymi co sądzą o nim. Czasami zdanie innej osoby daje nam do myślenia, dlaczego tak się skończyło a nie inaczej, wspólna rozmowa pozwala na wyciąganiu wniosków z filmu, czasami uczy nas dlaczego bohaterowie poszli dobrą drogą a nie tą zła. Myslę, że pomogłam w rozwiązaniu zadania :)
zaproponuj ankietę Zastrzegamy sobie prawo do modyfikacji i zmian tak, lubię rozmawiać o kinie tylko wtedy, gdy film mnie poruszył, zachwycił lub zirytował tak, ale wolę dyskutować na forach internetowych nie, nie potrzebuję tego Ankieta zakończona Głosów: 91 Ankieta z artykułu NIE PISZ Z NIENAWIŚCIĄ I HEJTEM. TAKIE OPINIE SKASUJEMY. Dodaj opinię Odpowiedz
Występ Joaquina Phoneixa jako Jokera przykuwa uwagę, jest w pełni świadomy i godny Oscara. Przypadek Jokera byłby tak samo absorbujący bez żadnych znaków z komiksów DC; po prostu tak się składa, że Joker to genialny film w uniwersum Batmana - jest swoistą wisienką na torcie. Prawdopodobnie po obejrzeniu Jokera będziecie czuli się tak samo jak ja: niepewnie i gotowi do dyskusji o tym filmie przez dziesięciolecia. Film czerpie pełnymi garściami z klasyków lat 70-tych i 80-tych, takich jak Taxi Driver, Król Komedii, Mechaniczna Pomarańcza i Pieskie Popołudnie. Reżyseria Todda Phillipsa w Jokerze przedstawia Gotham City, jako bezbłędną kopię piekielnego Nowego Jorku z ówczesnej epoki. Był to czas szalejących zbrodni, korupcji, kryzysów ekonomicznych i problemów społecznych, co sprawiło, że Nowy Jork nazwano "Miastem Strachu". Przedstawione Gotham to miejsce ponurej rozpaczy, ekstremalnych nierówności społecznych i gnijącego bezprawia, przez co miasto balansuje na krawędzi upadku. Mimo, że to realistyczne przedstawienie sprawia, że miejsce które uważamy za fantastyczne wydaje się znajome, to jednak nie tylko rozpoznawalny setting sprawia, że Joker jest hiperrealistyczny; to właśnie same alegorie sprawiają, że film jest tak wiarygodny, aktualny i warto o nim rozmawiać - na długo po obejrzeniu napisów końcowych. Joker przedstawia fragment innego okresu niż ten w którym żyjemy, ale bez wątpienia opowiada także o naszych burzliwych i bezlitośnie brutalnych czasach Setting Jokera (w przybliżeniu 1981 rok) nie tylko pozwala filmowi zobrazować klasyczny komiks, znany z adaptacji od Martina Scorsese czy filmów Sidney Lumet, ale również eliminuje technologię, która w dzisiejszych czasach pozwoliłaby na złapanie przestępcy - prędzej czy później. To czas gdy ludzie palili wszędzie (wliczając szpitale), kamery systemów ochrony i wykrywacze metalu nie były wszechobecne i nikt nie zapinał pasów bezpieczeństwa podczas jazdy. Był to zły czas, ale mógł być jeszcze gorszy. Joker to postać, która symbolizuje zapałkę dla lontu pociągniętego od dynamitu tamtych lat. Niepokojąco zagrany przez Joaquina Phoenixa, psychicznie chory Artur Fleck walczy, przeoczony na marginesie społeczeństwa. Artur to człowiek, który nigdy nie miał przerwy na odpoczynek i nie zaznał ani jednego szczęśliwego dnia w swoim życiu. Im mniej powiemy o tym, dlaczego Artur przyjmuje postać Jokera i odnajduje w nim wyzwolenie i własną podmiotowość - tym lepiej. Joker to film, którego powinniśmy doświadczać z otwartym umysłem i bez spoilerów, ale wystarczy powiedzieć, że ten Joker to końcowy produkt społeczeństwa, które było zbyt wygodnickie i równocześnie łączyło tą cechę ze zwyczajnym okrucieństwem i brakiem empatii. Tworzymy takie potwory, na jakie zasługujemy. Joker to zbiorowy akt oskarżenia wobec społeczeństwa, za lekceważenie problemów przez dobrze sytuowanych jego członków, a nie konieczna krytyka konkretnej osoby, czy klasy społecznej. O ile możemy współczuć mieszkańcom w ich sytuacji, uciskani obywatele Gotham mogą być tak samo bezduszni i złośliwi jak bogaci ludzie u steru władzy. Artur jest w każdym momencie raniony fizycznie, lub też emocjonalnie przez poszczególne osoby i całe instytucje. Jeśli Travis Bickle z Taxi Driver nazywa siebie "Człowiekiem osamotnionym przez Boga” to Artur Fleck jest z pewnością człowiekiem osamotnionym przez Gotham. Artur finalnie szuka kontaktu z ludźmi. Tragiczne jest to, że nie znajduje go póki nie przywdzieje maski, fałszywego uśmiechu i nie ujawni hipokryzji i nieludzkich zachowań w mieście. Joker prosi nas o wykazanie współczucia względem protagonisty, ale nie prosi nas byśmy mu wybaczyli jego kolejne nikczemne wybory. Mimo, że wiele analogii i inspiracji prawdziwym światem jest ukazywanych w chwilach zagłębienia się Artura w okrutne szaleństwo, wciąż wiadomo, że bohater jest obłąkany i nie tworzy się z niego postaci romantycznej - jedynie taką wymagającą zrozumienia. Kluczem do tego dokładnego dopasowania nie jest jedynie wyraźna reżyseria Todda Philipsa i jasna wizja, ale również niezrównany występ Joaquina Phoenixa. Niekontrolowany śmiech Artura wydaje się sprawiać mu fizyczny ból; jego ciało jest cienkie jak szyna i poobijane, a jego nędza wyryta jest na głęboko zmarszczonej twarzy. Wygląda zdrowiej i bardziej żywo - odważę się powiedzieć, że nawet szczęśliwiej - gdy zmienia się w Jokera niż kiedykolwiek wcześniej. Phoenix uchwycił wszystkie niuanse Artura i jego interakcje z innymi ludźmi, które ukazują jego zmącone rozterki wewnętrzne. Praca kamery skupia się niemal klaustrofobicznie ciasno na Phoenixie, który występuje niemal w każdej scenie. To wszystko sprawiało wrażenie, że cały czas jestem jedynie w głowie Artura, poddawanego ciągłym torturom. Mimo solidnych, małych ról Roberta De Niro, Zazie Beetz i Frances Conroy, to właśnie Phoenix dodaje filmowi mocy. Biorąc pod uwagę komiksowego Jokera, który kiedyś powiedział, że chciałby, aby jego origin zawierał wiele wyborów, ten film w sposób przemyślany uwzględnia dwuznaczność tytułowego bohatera, pomimo tego, że opowiada o jego pochodzeniu. Coraz bardziej niestabilny psychiczny stan Artura, jest odzwierciedlany w filmie, gdy z czasem sprawy zaczynają przypominać sen - no dobra bardziej koszmar w jego ostatnich momentach. Phillips (razem z drugim scenarzystą, którym był Scott Silver) zaprojektował film, który wymaga od nas wielu podejść; jedną z wielu zalet Jokera jest to, że każdy będzie mógł dyskutować o tym co uważają za prawdziwe, a co za wyimaginowane, a do tego nikt nie będzie mógł stwierdzić, że druga osoba rozumie film niepoprawnie. Jednak nie spodziewaliśmy się niczego innego po filmie z najbardziej niewiarygodnym fikcyjnym narratorem. Tłumaczenie: Matsu Joker nie jest jedynie niesamowity jako adaptacja komiksu. To również genialne filmowe zamknięcie. Nie oferuje nam prostych odpowiedzi na nierozwiązane pytania, które zadaje nam przez cały seans - o upadającym i brutalnym społeczeństwie. W pełni wczuwający się w rolę Joaquin Phoenix i mistrzowskie choć luźne odkrywanie na nowo materiału źródłowego od DC przez Todda Philipsa, sprawiły że najnowszy film o Jokerze powinien wywołać zarówno u fanów komiksowej kreacji, jak i u osób nieznających oryginału uczucia poruszenia i niepokoju.
Przejdź do zawartości Czasopismo kulturalno-społeczne O NASPROFILREDAKCJAAUTORZYTEKSTYFOTOGRAFIEMULTIMEDIAWYDAWCAWSPÓŁPRACAWSKAZÓWKI DLA AUTORÓWWYŚLIJ TEKST/ZDJĘCIE/FILMCALL FOR PAPERSKONTAKTARCHIWUMREKLAMAOFERTAKONTAKTREDAKCJAREKLAMA/PATRONATWYDAWCA Ludzie potrzebują historiiOferujemy publiczności autentyczną przemowę kogoś, kto chce się podzielić własnym doświadczeniem – coś innego, coś świeżego, coś jednostkowego. Indywidualne spojrzenie, a nie zbiór pożyczonych myśli. Rozmowa z Ewą Spohn – kuratorką konferencji TEDx Kraków – o tym, dlaczego świat pokochał kilkunastominutowe prelekcje. Jak wyjaśniłabyś laikowi, czym jest TED? W największym uproszczeniu: TED to międzynarodowa konferencja. Odbywa się dwa razy do roku. Wszystko zaczęło się od spostrzeżenia, że światy technologii, rozrywki i designu przenikają się, ale ludzie zajmujący się tymi dziedzinami, nie rozmawiają ze sobą. Wymyślono więc konferencję, aby mieli okazję się spotkać. Każdemu dano maksymalnie 18 minut na opowiedzenie o idei, którą chciałbym się podzielić. Twórca formatu – Richard Saul Wurman – w 2001 sprzedał TED-a Chrisowi Andersonowi. Ten uczynił z niego wydarzenie non-profit. Zaczął filmować wystąpienia i publikować je przez swoją stronę. To był strzał w dziesiątkę. Nagrania – obecnie publikowane również na kanale YouTube – obejrzano 10 miliardów razy. TED działa dziś na wielu płaszczyznach: jest strona internetowa, konferencje, nagroda TED prize… To ciągle rozrastająca się struktura. Ja działam w ramach programu TEDx – lokalne konferencje oparte na formacie głównej konferencji ale organizowane niezależnie przez grupy fanów TED. Jakie są różnice pomiędzy TED-em a TEDx-em? TEDx ma lokalny zasięg. Wybieramy samodzielnie prelegentów, przygotowujemy ich, znajdujemy sponsorów. TEDx działa na licencji, musimy więc trzymać się odgórnych zasad. Filmiki z wystąpieniami, które publikujemy u siebie na stronie, TED wrzuca na swój kanał YouTube, a najlepsze z nich mają szansę przejść na jego stronę internetową. Selekcja jest ostra: na razie jesteśmy jedynym TEDx-em z Polski, który ma dwa nagrania na ich portalu. Jakich zasad trzeba przestrzegać organizując TEDx? Jest ich wiele, podam te najbardziej ogólne. Przede wszystkim obowiązuje nas zakaz zarabiania na TEDx-ie. Nie wolno nam się wiązać z innymi inicjatywami, czyli np. nie moglibyśmy się stać częścią jakiegoś festiwalu. Nie możemy pozwalać sponsorom, aby prezentowali swoje firmy w sali głównej konferencji. To jest kuszące, żeby sponsor wygłosił małą prelekcję na początku – minutę, może dwie i z głowy. Łatwo ulec presji, ale to powoduje utratę zaufania słuchaczy i TED-a. Dlatego dużo czasu poświęcamy w naszym zespole marketingowo-promocyjnym na tworzenie ciekawych strategii. Typowe standy, rozdawanie ulotek i długopisów już nikogo nie interesuje. Współpracujemy więc z firmami tak, aby zaoferować im coś, co wesprze ich markę. Co jest takiego w formule TED-a, że pomyślałaś „Robię to!”? Jestem fanką TED-a. Dzięki niemu dowiaduję się o istnieniu obszarów, o których nigdy w życiu nie myślałam, ani nie słyszałam. Podoba mi się otwartość prelegentów – nawet jeśli przemawia najwybitniejszy profesor, mówi po ludzku, z pasją. Chciałabym, żeby tak wyglądała edukacja. Byłam na pierwszym w Polsce TEDx-ie w Warszawie, gdzie dostałam dużą dawkę energii i przekonałam się, że w Polsce jest mnóstwo ludzi, którzy robią świetne rzeczy. Pomyślałam, że powinniśmy więcej o tym mówić. Wtedy zapadła decyzja o przygotowaniu krakowskiego TEDx-u. Ludzie dzielą się podczas TEDx-ów przede wszystkim myślami, ideami, historiami – ty, mówiąc o Warszawie, powiedziałaś o zastrzyku energii. I rzeczywiście tak jest – po obejrzeniu kilku wystąpień można się poczuć naprawdę naładowanym i zainspirowanym. Dokładnie. Kiedy współpracujemy z prelegentami, przypominamy im, że to nie jest wykład akademicki. Nam nie chodzi tylko o przekazanie informacji, ale o zarażenie entuzjazmem, pasją. Zachęcamy ich, żeby nie bali dzielenia się tym. Myślę, że dla Polaków to jest szczególnie trudne, bo chcą być bardzo skromni, nie chwalić się. A czasami tego potrzeba. TED daje nam kilka wskazówek, jak powinniśmy szukać prelegentów. Mówią: „Nie zapraszajcie gwiazd, róbcie gwiazdy ze swoich prelegentów”. Pomyślałam właśnie, że te konferencje przypominają trochę talent show, tylko nie chodzi tu o artystyczne umiejętności, ale o sztukę życia. W pewnym sensie tak. Nie chcemy jednak, żeby to wszystko szło w stronę rozrywki, występu i odbywało się kosztem idei. Naszym celem nie jest zapewnić słuchaczom show, który niczego nie zmieni w ich życiu, ale naprawdę ich zainspirować. Żebyśmy oglądali ludzi takich jak my, którzy opowiadają nam coś zupełnie niespodziewanego. Z ostatniego roku pamiętam wystąpienie bardzo skromnego lekarza, Michała, który jest też astronomem. Wybudował we Włoszech obserwatorium i razem ze studentem z Krakowa (również Michałem) szukają planetoid. Zrobili to samodzielnie od podstaw, czyli od projektu – bo, jak sami mówią, „nie możesz iść do sklepu, wyjąć karty kredytowej i powiedzieć poproszę obserwatorium”. Od różnych instytucji zbierają dane o kierunkach teleskopów. Algorytm napisany przez studenta, analizuje je i identyfikuje „wolne” miejsca na niebie. Tam właśnie kierują polski teleskop. Dzięki temu panowie znaleźli przez dwa lata już blisko dwadzieścia asteroid! Do tej pory, przez wszystkie lata, polscy naukowcy odkryli jedną! Dla mnie to ludzie ze wspaniałą pasją. For privacy reasons YouTube needs your permission to be zgodę Tylko trzeba te historie umiejętnie przekazać. Czy udzielacie wsparcia prelegentom? Coaching to często najtrudniejsza część przygotowań do konferencji. Współpracujemy z prelegentami już trzy miesiące przed wystąpieniem. To często osoby z doświadczeniem w publicznych wystąpieniach, więc mają opór przed specjalnym szkoleniem. Pytają: „15 minut? Co to za trudność?”. Ale zmieścić się w tym czasie z inspirującą opowieścią – to wcale nie takie łatwe. Poza tym – jeśli ustalimy, że czyjeś wystąpienie trwa 12 minut, to nie można go potem przedłużyć. TED cały czas analizuje pojawiające się prelekcje i dzieli się wskazówkami pomagającymi tworzyć ciekawe wystąpienia. Nasza rola polega na oddawaniu głosu osobom z ciekawą perspektywą na problem, a nie z potrzebą autopromocji. Dzięki temu oferujemy publiczności autentyczną przemowę kogoś, kto chce się podzielić własnym doświadczeniem – coś innego, coś świeżego, coś jednostkowego. Indywidualne spojrzenie, a nie zbiór pożyczonych myśli. Ludzie przychodzą do Was z gotowymi pomysłami, czy one się dopiero wykluwają z czasem? Jak to się odbywa? Najczęściej mamy temat, a potem szukamy ludzi. Pomagają w tym gazety, internet – trzeba mieć oczy szeroko otwarte. Często dostajemy rekomendacje od społeczności TEDx, robimy research. Trzeba też wyczuć, czy ktoś chce w ogóle wystąpić. Zdarzają się przypadki, że ktoś najpierw się godzi, a potem rezygnuje. Pamiętam ekonomistę. który stwierdził, że jego pomysł nie jest jeszcze na tyle przemyślany, żeby mógł o nim publicznie opowiedzieć. Nie można nikogo zmuszać do występu. Chociaż czasem warto ponaciskać. Tak było z moim przyjacielem, który zgodził się tylko dlatego, żebym w końcu dała mu spokój. Ma on wadę genetyczną aorty. Ludzie cierpiący na nią umierają przeważnie w wieku ok. 40 lat, ale on powiedział sobie: „Ja nie mam zamiaru umrzeć. Moja aorta to szlauch, który pękł. Wiem, jak go naprawić. Trzeba ją czymś owinąć”. Jest inżynierem, zaprojektował sobie implant. Przekonał lekarzy, żeby mu to wszczepili. Był pierwszym pacjentem poddanym tej metodzie. Alternatywą byłaby transplantacja i zażywanie leków, co obniża jakość życia. Dzięki swojej determinacji od dziewięciu lat żyje zupełnie normalnie. Prelekcja dostała się na stronę TED-a, co jest sukcesem. Ale historia ma ciąg dalszy. Autor starał się, aby opracowana przez niego metoda stała się powszechnym sposobem leczenia tej przypadłości. Po opublikowaniu filmiku znacznie wzrosła liczba chętnych do testów klinicznych. Zgłaszają się też do niego lekarze! For privacy reasons YouTube needs your permission to be zgodę Konsekwencje rzeczywiście są zupełnie niemożliwe do przewidzenia. Zwłaszcza w tych lokalnych TEDx-ach jest dużo prostych historii, opartych na jednostkowych doświadczeniach – na przykład o tym, jak ktoś poradził sobie z nieśmiałością. To może działać nie tyle w skali społeczeństwa, ale jednostek. Kiedy słucham prelekcji związanej z problemem, z którym zmaga się jakaś znajoma mi osoba, to natychmiast wysyłam jej link do filmu. Robię dokładnie tak samo. I o to właśnie też chodzi w TED-zie – żeby się łączyć. Ostatnio furorę zrobiła prelekcja kucharki z Danii, która mówiła, co faktycznie się robi w trakcie pieczenia chleba: że to jest połączenie z ziemią, z rolnikami, z pogodą, że to także coś politycznego. Ludzie wysyłają jej zdjęcia chlebów, które pieką, śledzą na Facebook’u i Twitterze. Zjednoczyła ich bardzo prosta, codzienna czynność. To jest też taka osobista wskazówka, żeby nie bać się pokazywać ludziom prawdziwego siebie. For privacy reasons YouTube needs your permission to be zgodę To tajemnica indywidualnej perspektywy, o której wspominałaś – jedna osoba wykonuje mechanicznie czynności z przepisu, a inna widzi w tym całą filozofię. Myślę, że TED rozwinął się dlatego, że ludzie potrzebują historii – one pomagają nam uporządkować świat. Zawsze opowiadaliśmy sobie historie i nie przestaniemy tego robić. One dają też nadzieję, że da się pokonać trudności – nawet w pojedynkę. Ludzie opowiadają nieraz o bardzo osobistych sprawach, słuchacze bywają wzruszeni. Może zainteresowanie TED-em wynika też z tego, że coraz mniej ze sobą rozmawiamy o ważnych sprawach w życiu codziennym – że skupiamy się na pracy, kupowaniu… A głód drugiego człowieka pozostaje. Myślę, że to szczególnie ważna kwestia w przypadku Polski: mamy tu bardzo niski poziom zaufania do drugiego człowieka. Nasze wydarzenia są zorganizowane tak, żeby przełamywać bariery w kontaktach między ludźmi – również podczas samej konferencji. W przerwach podajemy kawę, herbatę, lunch, zachęcamy ludzi do spędzenia z sobą czasu. Czy TED jest wyłącznie pozytywnym zjawiskiem? Nie przychodzi mi do głowy żaden zarzut… Niektórzy to właśnie krytykują – zawsze jesteśmy pozytywni. Wykłady z konferencji są czasem uznawane za zbyt płytkie. Wydaje się, że tę perspektywę przyjmują specjaliści w danym temacie, którzy zapominają, że nasze prelekcje służą do zainspirowania, a nie wyłożenia wiedzy. Niektórzy mówią, że prezentowane pomysły są zbyt utopijne. Są też zarzuty, że wystąpienia nie przekładają się na konkretne działania. Ludzie narzekają „Było tyle TEDtalków na temat edukacji – dlaczego edukacja nadal kuleje?”. Mocno krytykowana jest prelekcja Kena Robinsona (skądinąd: miała już 10 milionów odsłon). On tłumaczy, czemu edukacja zabija kreatywność, ale nie mówi, co można z tym zrobić. W opinii ludzi w wystąpieniach powinny być podane rozwiązania. For privacy reasons YouTube needs your permission to be zgodę Utopijne jest myślenie, że 15-minutowa prelekcja naprawi nawarstwione przez lata problemy edukacji. Prezentacja pomysłu nie jest czarodziejską różdżką, za dotknięciem której zmienia się świat – bo tak nie działa żadna idea. Trzeba ją dopiero realizować, wcielać w życie… Prelekcja może jednak kształtować świadomość słuchaczy – osób, które wkrótce zaczną wymagać takiej zmiany i dążyć do niej. To jest coś, nad czym TED się zastanawia: jak te idee przekładać na realizację, jak prowadzić do większej aktywności. My w Krakowie też o tym myślimy. Czasem chodzi o bardzo proste rzeczy – jak nasz ubiegłoroczny temat „MAKE”, czyli działaj, rób. Nawiązywaliśmy do kultury majsterkowiczów. Przygotowaliśmy maker space, gdzie ludzie mogli samodzielnie coś wykonać – biżuterię, roboty ze szczoteczek do paznokci. Różne warsztaty odbywały się też w całym mieście – np. nauka pieczenia chleba czy kręcenia filmów komórką. Zachęcaliśmy w ten sposób ludzi, żeby nie tylko słuchali prelekcji, ale sami spróbowali coś zrobić. TED podpowiada ludziom, jak mogą przyczyniać się do realizacji tych pomysłów prelegentów, które im się spodobały. Na ich stronie pojawiają się konkretne wskazówki, jak wspierać wybrane idee. TED podsuwa różnorakie pomysły, z których można skorzystać. Jak choćby TED-ed, czyli gotowe pomoce naukowe dla nauczycieli. To materiały wykorzystujące prelekcje TED-a do wprowadzenia uczniów w określone tematy. Trzeba to bardziej promować w Polsce, bo ułatwiłoby pracę pedagogów. W Krakowie pojawiły się też inne formuły jak np. TEDx Kids lub Youth – jak one funkcjonują? TEDx Youth i Kids organizują inne zespoły, bo każdy może wystąpić o licencję. Pomysł polega na tym, że dzieci poniżej 12 roku życia opowiadają o swoich pomysłach, zainteresowaniach i tym, co dostrzegają w otoczeniu – np. problemie transportu w mieście czy kwestii sympatii w klasie. Dla mnie wartość TEDx Kids polega przede wszystkim na tym, że dzieci uczą się prezentować przed ludźmi i mówić otwarcie to, co myślą. Wielokrotnie, kiedy słuchałam prelekcji TEDx Kids byłam zaskoczona, jak głęboko dzieciaki potrafią myśleć o problemach, które dotyczą nas wszystkich. Oczywiście idzie za tym cała debata – czy dzieci powinny być po prostu dziećmi i nie martwić się o nic, czy powinniśmy zachęcać je do myślenia na temat świata dookoła. Może problem szkoły polega właśnie na tym, że uwagę dzieci kieruje się w świat wyabstrahowanych z codzienności teoretycznych problemów, zamiast skupiać ją na otaczającej rzeczywistości. Tak – szkoła powinna pozwalać im kwestionować rzeczywistość, zadawać pytania. Nie mam dzieci i nie jestem z Polski, więc moje uwagi są intuicyjne. Podobne spostrzeżenia miałam po obejrzeniu prezentacji TEDx Youth – bliźniaczej formuły, w której prezentuje się młodzież. Wy natomiast co miesiąc organizujecie TEDx Cinema… Na czym polega ta formuła? Organizowanie konferencji TEDx trwa około ośmiu miesięcy – nie da się takiego dużego wydarzenia przeprowadzić częściej niż raz w roku. TEDx Cinema jest dość łatwy do zorganizowania, a zapewnia nam stały kontakt z ludźmi, którzy chcą działać w Krakowie. Chcieliśmy zrobić coś więcej, niż oglądanie TED-a: ktoś wybiera temat i dwa-trzy filmiki do niego, a potem prowadzimy dyskusję. Zwykle przychodzi 60-80 osób. To fajny sposób, żeby utrzymać zaangażowanie ludzi. Oprócz tego robimy jeszcze TEDx Kraków Live, gdzie oglądamy na żywo transmisję konferencji głównych TED-a w czasie rzeczywistym. Przychodzi ok. 300 osób. Wolontariusze poświęcają TEDx-owi swój wolny czas, co wg ciebie dostają w zamian? Po pierwsze fun – dobrze się bawią. Po drugie: nabierają nowych umiejętności. Tak naprawdę to jest mała firma. Zespół liczy ok. 30 osób, mamy różne funkcje – od fundrisingu przed marketing, administrację, prowadzenie mediów społecznościowych, research, coaching prelegentów po produkcję wydarzenia. Dopóki się czegoś takiego nie zorganizuje, nie można mieć świadomości, na ilu płaszczyznach trzeba pracować, żeby wszystko zadziałało jako spójna całość, Mamy już trochę doświadczenia, więc możemy je przekazywać. Trzecia rzecz: jeśli ktoś ma pomysł na rozszerzenie naszej działalności, to może go tutaj zrealizować. Wszyscy czują, że mają realny wpływ, na to, co się tutaj wydarza? Chciałabym tak myśleć. Takie są nasze cele. Oczywiście na wszystko jest odpowiednie miejsce i pora, bo mamy określoną datę konferencji i nie możemy sobie pozwolić na sypanie pomysłami tydzień przed. Ale jest faza, kiedy każdy może zaproponować własne rozwiązanie. Rozwój TED-a i TEDx-ów w ostatnich latach jest imponujący. Dokąd będzie zmierzał – co z tego wyniknie? Jak myślisz? Pozytywne rzeczy przyciągają pozytywnych ludzi. Czas pokaże, co z tego wyniknie. Wierzę, że coś dobrego, bo TEDx to miejsce, gdzie można spotkać osoby, które chcą wspólnie działać dalej. Kreować zmianę. Dziękuję za rozmowę. Ewa Spohn, Katarzyna Piwońska KULTURA ENTER 2021 | PISMO WYDAWANE OD 2008 Ciasteczka Tracking Cookies Witryny zewnętrzne YouTube Vimeo SoundCloud Facebook Flickr Twitter Google Maps Polityka prywatności Nasza strona korzysta z plików cookie ("ciasteczek") aby zapewnić Państwu jak najlepsze doświadczenie podczas przeglądania naszej strony. Wśrod plików cookie wyróżniamy ciasteczka niezbędne, które są przechowywane w Państwa przeglądarce ponieważ wymagane są do poprawnego działania podstawowych funkcji strony. Stosujemy także pliki cookies pochodzące od stron trzecich, które pomagają nam analizować i rozumieć, jak korzystają Państwo z naszej strony. Te ciasteczka będą przechowywane w Państwa przeglądarkach tylko za Państwa zgodą. Można tą opcję wyłączyć. Rezygnacja z niektórych z tych plików cookie może jednak mieć wpływ na wygodę przeglądania. Polityka prywatności
28 kwietnia 2022 Pełnometrażowy debiut Dénesa Nagya, „W świetle dnia”, to rozgrywająca się w czasie II wojny światowej opowieść o niekontrolowanym okrucieństwie i dramacie ludzi, którzy są jedynie małymi trybami w historii. Scenariusz filmu został oparty na fragmencie powieści węgierskiego pisarza Pála Závady. Poniżej możecie przeczytać rozmowę z reżyserem i scenarzystą o realizacji produkcji, za którą otrzymał Srebrnego Niedźwiedzia na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie i którą możecie aktualnie oglądać w polskich kinach. Co sprawiło, że postanowiłeś, po zrealizowaniu dwunastu miniatur i dokumentów, nakręcić film pełnometrażowy? Dénes Nagy: We wszystkich filmach staram się pracować z twarzami i pejzażami. Lub innymi słowy, z pejzażami widzianymi czyimiś oczami, pejzażami w relacji do twarzy. Realizacja filmu skupionego na pozornie nieruchomej twarzy wydawała mi się ciekawym doświadczeniem. Powiedziałbym, że to jest właśnie esencja filmu. Ta twarz, stale obecna na ekranie, wciąż trzymana jest na dystans, niemal bez ruchu, krucha i nieodgadniona. Fabuła oparta jest na powieści Pála Závady. Czy wprowadziłeś jakieś zmiany do jej ekranowej adaptacji? Jeśli tak, to jakie? Powieść ma sześćset stron i obejmuje dwadzieścia lat z życia głównego bohatera – od lat 30. do 50. XX wieku. Ja z tego okresu wybrałem tylko trzy dni z 1943 roku. Nie jest to więc adaptacja sensu stricto, ale duch filmu jest bardzo bliski książce. Semetka, główny bohater, jest bliski powieściowemu Semetce, niemniej 90% filmowych scen nie zostało zaczerpniętych z książki. W jakim stopniu ta historia odnosi się do współczesnego świata? I czy było to coś, co chciałeś przedstawić na ekranie? Uważam, że sens ma wyłącznie kręcenie filmów odnoszących się do współczesności. W tym filmie nie chodzi o przypominanie starej historii. W swej esencji ta historia dzieje się na nowo wszędzie, w każdym miejscu. To prowadzi nas do problemu z klarownym postrzeganiem, uświadamia fundamentalną porażkę w próbach ciągłego usprawiedliwiania samych siebie. Pytanie jest skierowane do nas, do mnie. Wierzymy, że wiemy, co jest dobre, a co złe, kto jest przegranym, a kto zwycięzcą. Myślimy, że właściwie oceniamy rzeczy dookoła nas, że wiemy, co jest naszym życiowym zadaniem. Film miał poddać w wątpliwość obraz nas samych, ukazać, jak bardzo jest on kruchy. Chcę pokazać, że tym, co w istocie łączy ludzi, jest owa kruchość, nie zaś świadomość. W tym sensie kruchość nas łączy, a świadomość dzieli. Czy to celowy zabieg, że wiemy tak niewiele o wszystkich bohaterach i ich osobistych historiach, wliczając Semetkę? Z premedytacją chciałeś ukazać wojnę w jej najbardziej ekstremalnej formie, bez uciekania się do psychologii i socjologii, które pozwoliłyby nam poznać lepiej uczestników tego tragicznego epizodu? Chciałem, aby w filmie można było obserwować człowieka w danym momencie, z tak bliska jak to możliwe, śledząc, jak myśli, jak ciągle przetwarza to, co dzieje się dookoła niego, a czego do końca nie rozumie. Semetka czuje, że wojna nie jest dla niego, że to nie jego wojna. Ma złe przeczucia, ale nie wie, co powinien zrobić w tej sytuacji. Wie tylko, że chciałby być jak najszybciej z powrotem w domu, i wierzy, że przetrwa ten niewygodny czas i będzie żył znowu jako rolnik. Chciałem zaproponować nietypowy obraz człowieka. Nie interesuje mnie, co robił wcześniej, co przeżył, jakich doświadczył traum, jakie grzechy popełnił itd. Chcę pokazać życiową postawę pełną wahania poprzez bycie z tym człowiekiem tu i teraz, patrzenie poprzez jego oczy. Człowiekiem, który widzi, ale nie rozumie. Który jest na skraju zrozumienia, ale cały czas pozostaje jeden krok z tyłu. Czy to oznacza, że tylko wojna i okupacja zmuszają bohatera takiego jak Semetka do konfrontacji ze skrajnością? Poniekąd tak, to też powód, dla którego historia rozgrywa się podczas II wojny światowej. To skrajny przykład doprowadzenia do takiej konfrontacji. W pewnym sensie nawet teraz, dookoła nas, toczy się ciągła wojna, ale dopóki nikt nie zostaje zabity, nie zwracamy na nią uwagi*. Wojna pomiędzy różnymi światopoglądami, pomysłami na rozwój ekonomii, na to, jak uczynić świat bezpieczniejszym, walka o uznanie i surowce itd. A my chcemy myśleć, że stoimy po właściwej stronie, że jesteśmy wśród najmądrzejszych, wiedzących co jest dobre dla innych. Wyobrażamy sobie nas samych na szczycie góry, z której widać dolinę i wszystko pod nami. Ukazując ludzi, którzy trafiają w nieznane, którzy nie wiedzą, co ich czeka w miejscu, w sytuacji, która nie jest jasno sprecyzowana i nazwana, przedstawiam portret życia przypominającego stan dezorientacji w półmroku. To jak znalezienie się w jaskini, w której chodzenie po omacku nie jest wcale wyjściem i gdzie nie można zachować się mądrze i rozsądnie. Dlaczego twoim zdaniem w Semetce nie ma potrzeby buntu przeciw hierarchii? I dlaczego od momentu przybycia do wioski ma życzliwy stosunek do mieszkańców, chociaż poinstruowano go, aby im nie ufał? To tylko po części prawda. Semetka wydaje się ludzki wobec wieśniaków, ale rzecz jasna je ich jedzenie. Nie krzywdzi flisaków, ale zabiera ich zwierzynę. Nie obraża dziewczyny, ale przyjmuje hojny podarek od jej rodziny w postaci miski jagód. Nie sprawdza drwali, ale wie, że mogą być groźni. Myślę, że Semetka jest ciekawy, bo znajduje się pomiędzy dwoma światami, jest w nim jakaś dziwna dwuznaczność. Nie jest bohaterem. Jest człowiekiem, który nie zamierza nikogo skrzywdzić, stara się unikać przemocy, ale to dlatego, że po prostu nie chce narobić sobie problemów. Możemy powiedzieć, że jest dobry. Ale jest też słaby. Czy człowiek może być dobry i słaby jednocześnie? Dlaczego obsadziłeś w filmie nieprofesjonalnych aktorów? Czy po to, aby nadać mu autentyczności i naturalności w sytuacjach, w których zagłębiasz się w bohaterów? Przez dwa lata szukałem aktorów do tego filmu. Szukałem wyłącznie aktorów amatorów, chłopskich twarzy, które ukazywałyby coś archaicznego, niewinność w gestach, nieświadomość w spojrzeniu, o skórze noszącej znamię upływu czasu. Mogą oni przedstawić całą opowieść za pomocą tego, w jaki sposób palą papierosa, kroją chleb, jedzą, siedzą cicho. Szukałem głównie na krowich i świńskich farmach na węgierskiej wsi, rozglądałem się za mężczyznami między 30. a 40. rokiem życia, którzy mieli zagrać żołnierzy węgierskiej armii. Szczególnym doświadczeniem było stopniowe poznawanie tych ludzi, ich rodzin i myśli, w toku kolejnych wizyt, mających zaskarbić sobie ich zaufanie. Ostatecznie wzięliśmy ze sobą 25 rolników tysiące kilometrów od ich domów – do wschodniej Łotwy, bo tam kręciliśmy zdjęcia. Poniekąd to samo stało się z chłopami, których wcielono do armii w czasie wojny i wysłano na front wschodni. Wzięliśmy 25 rolników, daliśmy im broń, ubraliśmy w mundury i zabraliśmy do miejsca, w którym mówi się nieznanym im językiem. Mieli przejść wojskowe szkolenie, stać się oddziałem w czasie długich marszów z bardzo ciężkim sprzętem, a potem spotkać nieznanych im rosyjskich wieśniaków (mężczyzn, kobiety i dzieci, w które także wcielili się miejscowi łotewscy i rosyjscy chłopi) – w pewnym sensie takich samych ludzi jak oni sami. Praca z tymi ludźmi była kluczem do filmu. Wnieśli na ekran swoje osobowości. Nie musieli stawać się aktorami, po prostu mieli być sobą. I film ostatecznie dostosował się do ich postaci. W filmie stale obecne są cztery żywioły – woda, ziemia, ogień, powietrze – ukazane w surowej, niebezpiecznej i tragicznej kombinacji. Czy dodaje to opowieści symbolizmu czy przeciwnie – miało to osadzić ją w najbrutalniejszym realizmie, jak najbliżej rzeczywistości? Natura odgrywa ważną rolę w filmie. Jest zawsze blisko, stale obecna, ale najciekawsze jest to, że nie jest nigdy przyjazna, łagodna ani oswojona. Jest w zasadzie obojętna. Potężna, ale pozbawiona sentymentów. Pozostaje wiecznym outsiderem, obserwatorem ludzkich działań. Nie zamierza wpływać na nich, a jednak robi to. Staje się punktem odniesienia, według którego ludzkie życie jawi się jako odległe i ulotne. Wśród wymienionych żywiołów zabrakło jednego, który ma dla mnie znaczenie, a który pojawia się na początku filmu, w scenie, w której żołnierze kroją łosia. To ciało. W codziennym życiu jesteśmy zazwyczaj chronieni przed czterema żywiołami. Siedzimy w samochodzie, kiedy jest zimno i wietrznie, używamy parasoli przeciw deszczowi, nakładamy okulary i krem z filtrem, gdy świeci słońce itd. Ciało jest tymczasem ostatnią pozostałością surowości w dzisiejszym świecie. Dotyk surowego mięsa podczas gotowania jest jedyną okazją do zetknięcia z nieokiełznaną, obojętną naturą, z rzeczywistością. Zdjęcia są olśniewające. W niemal nieruchomych pejzażach, w zbliżeniach i portretach w naturalnym świetle, w powolnych ruchach kamery, ale także – bardziej incydentalnie – poprzez zdjęcia, które Semetka ma robić małym aparatem, twoje podejście do kinematografii bardzo zbliża się do fotografii. Czy to celowe? Fotograficzne podejście do filmu jest w dużej mierze związane z twarzami i ich obserwacją. Uważna obserwacja twarzy przypomina studium fotografii. Z operatorem Tamásem Dobosem uznaliśmy, że definiują one film. Tamás odegrał też istotną rolę podczas castingu. Poza tym, że obrazy w filmie mają pobudzać silne nastroje, byliśmy pewni, że mogą działać tylko w oparciu o prawdziwe, autentyczne twarze. Z drugiej strony to fotograficzne podejście daje jeszcze jeden efekt, a mianowicie poczucie, że to, co widzimy – twarz czy pejzaż – nie może w pełni odsłonić się przed nami. Pewna część tożsamości zawsze pozostanie skryta w cieniu. Z tego bierze się poczucie niemożności integracji, tylko częściowego rozumienia tragedii. Obrazy są stale wzbogacane przez ledwo słyszalne, ale bardzo precyzyjne odgłosy tła – w dzikiej naturze, w wiosce, wewnątrz domów, pomiędzy mężczyznami… Jakby zmysły w stanie ciągłego czuwania były częścią całej opowieści. Od początku było dla mnie jasne, że z powodu nielicznych dialogów, wiele w filmie będzie zależało od dźwięków. Brak dialogu daje wielką możliwość opowiadania dźwiękiem, zwłaszcza w połączeniu z faktem, że tak wiele widzimy oczami głównego bohatera. Generalnie patrzymy na milczącą twarz i jedynie wyobrażamy sobie, co naprawdę dzieje się dookoła, na podstawie odgłosów. Przykładowo, kiedy żołnierze wchodzą do wioski, na ekranie widzimy niewiele akcji w rodzaju kopania w drzwi czy grupowania ludzi na ulicy. Słyszymy za to okrzyki żołnierzy i wieśniaków, odgłosy upadających obiektów itd. Inną typową sceną jest ta, w której wieśniacy zostają zapędzeni do stodoły. Słychać dźwięki świadczące o brutalnym przesłuchaniu na zewnątrz. W stodole widać nieme twarze, a na zewnątrz jeden z chłopów wrzeszczy poddawany torturom. Są też jednak ukryte odgłosy natury i zwierząt. Śpiew ptaków w oddali, nerwowe rżenie koni, szum drzew na wietrze, deszcz uderzający o szybę w oknie, dźwięk napinającej się liny, kiedy tratwa płynie po rzece czy ledwo słyszalny szept pomiędzy matką a jej dzieckiem. Dźwiękowiec Jocelyn Robert i odpowiedzialny za miks Dominique Gaborieau byli w stanie stworzyć akustyczną przestrzeń wokół głównego bohatera, fikcyjną przestrzeń pełną odgłosów oddających ciągłe napięcie, zagrożenie wiszące w powietrzu. Można odnieść wrażenie, że film kończy się dokładnie w miejscu, w którym mógłby zacząć go inny reżyser – pytaniem o to, jak można żyć z poczuciem wstydu i winy. Czy można czuć się zupełnie oczyszczonym z odpowiedzialności za tragiczne wydarzenie, do którego można było nie dopuścić? Jak żyć dalej, jeśli powodowało się śmierć lub odmawiało się potępienia zła? Chciałeś pozostawić otwartymi pytania, które siłą rzeczy mogą pojawić się po obejrzeniu? Wstyd to bardzo ludzkie uczucie. Oznacza, że akceptujemy swoją kruchość. Semetka jest jednak nieobecny, jest w szoku. Nie zgłasza nikomu incydentu, nie mówi o nim. Wierzy, że nie miał innego wyboru, ale też, że może decydować i interpretować wydarzenia, nawet jeśli jest już dla niego za późno. Bardzo ciekawił mnie ten moment, nie chciałem zamykać jego opowieści. Powieść rzecz jasna nie kończy się w tym miejscu – podejmuje temat wstydu i radzenia sobie z przeszłością. W powieści Semetka popełnia samobójstwo kilka lat po zakończeniu wojny. Nie może przywrócić swojego życia na właściwe tory. W filmie chciałem przyjrzeć się człowiekowi, który nie jest w pełni świadomy wyborów, jakie musi podjąć. Co sprawiło, że wziął udział w zabijaniu? To jest dla mnie ciekawe. Ale nie ma definitywnej odpowiedzi. Chciałem pokazać człowieka, który się spóźnił. Zrozumiał coś, gdy było już na to za późno. Każdy z nas może znaleźć się w podobnej sytuacji. Możemy stać się bardzo ulegli, kiedy stajemy w konfrontacji z nieznanym. Jakie filmy lub reżyserzy byli inspiracją dla „W świetle dnia”? Wspomnę o trzech filmach, które bardzo mnie inspirowały. Wymieniałem już je jako pewne punkty odniesienia w sposobie portretowania bohaterów i przedstawiania relacji między nimi a ich środowiskiem. Pierwszym filmem jest „Andriej Rublow” Andrieja Tarkowskiego, który obejrzałem wielokrotnie podczas pracy nad „W świetle dnia”. Dwa pozostałe to „Flandria” Bruno Dumonta i „Trzy dni” Sharunasa Bartasa. _ Przypisy: * wywiad przeprowadzono przed napaścią Rosji na Ukrainę. tłumaczenie: Sebastian Rerak fot. i źródło: materiały prasowe Tematy: Aurora Films, featured, filmy, full-image, II wojna światowa, proza światowa, W świetle dnia Kategoria: wywiady
dlaczego po obejrzeniu filmu warto o nim rozmawiać z innymi